Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a cały przestwór przepojony jakimś mistycznym błękitem...
Dzień trzeci podróży mieliśmy burzliwy. Wiatr dął coraz silniej, biała „wełna“ coraz częściej i coraz liczniej jęła ukazywać się na powierzchni wód. Wraz ze wzmożonem kołysaniem się statku, wzmogła się i choroba morska, tak bezlitośnie dręcząca swoje ofiary, zdrowym zaś zdolna obrzydzić wszystko i wszystkich, tem bardziej, że nie okazała się dla nich tak względna, jak niegdyś dla Słowackiego, i uraczyła ich stokroć bliższemi i wstrętniejszemi objawami, niż „odgłos dalekiej po salonach czkawki.“ Zdrowych, co prawda, pozostało wkrótce niewielu, gdyż tylko ja i Niemiec-inżynier, udający się na plantacje trzciny cukrowej, zdołaliśmy oprzeć się zwycięsko owej istnej pladze morza.
W oddali, jak sina mgła, majaczyły brzegi Francji. Co chwila mijaliśmy statki, salutując niektóre z nich trzykrotnem opuszczeniem flagi. Wreszcie około g. 6-ej minęliśmy Brest i poczęliśmy oddalać się od lądu, kierując się światełkami latarni morskich.
W nocy wiatr i fala wzmagały się i rosły coraz bardziej, a kiedy nazajutrz rano wyjrzałem na pokład, oczom moim przedstawił się niezmierny, jednostajny, posępnej ołowianej barwy przestwór zlewających się zupełnie na krańcach widnokręgu nieba i morza. Potwo-