Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.
Na Atlantyku.

Była już późna wieczorna godzina, gdy Hohenstaufen trzykrotnem potężnem ryknięciem pożegnał Hamburg. Owa spóźniona pora zepsuła cały efekt odjazdu. W mroku nie było widać ni łez, ni bladości twarzy, ni innych zwykłych oznak pożegnalnego wzruszenia. Wesoła fanfara orkiestry, którą mieliśmy na pokładzie stłumiła resztki niepokoju, jaki zazwyczaj wzbiera w piersi w chwili rozstania, i śruby okrętowe poczęły działać — zrazu wolno, potem coraz szybciej, szybciej...
Dla mnie podróż zaczęła się od irytacji. Przepisy okrętowe wymagają, ażeby pasażer osobiście dopilnował ładowania swego bagażu, że zaś wśród ogólnego zgiełku i zamieszania nie mogłem dogadać się z nikim, musiałem dać za wygraną i zły poszedłem spać.
Nazajutrz obudziłem się z silnym bólem głowy, pomimo 56-u dni, spędzonych już poprzednio na morzu; początek tej podróży mor-