Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja wszakże niemało miałem zmartwień: pomimo starannych zabezpieczeń stos przemókł zupełnie i ognisko wygasło — pod kłodami znalazłem tylko nieco błota, żar w popielisku wymyła woda. Niełatwo było zaradzić złemu, gdyż wszystko dokoła było mokre, zaś zaledwie kilka zapałek miałem w zapasie. Atoli doświadczony podróżnik potrafi sobie poradzić: wyszukałem cienkie smolne i łatwo palne gałązki, ułożyłem je w stos poprzecznemi warstwami, aby dym obejmował je wszystkie i stopniowo suszył, wreszcie odszukałem kilka skrawków suchego papieru i — potarłem zapałkę... Niestety zwilgotniałe zapałki nie zapalały się: odrzucałem jedną po drugiej... Dopiero ostatnia ku wielkiej mej radości nie zawiodła, płomień pochwycił papier, gałązki poczęły dymić, trzeszczeć i wreszcie zajęły się płomieniem.
— Niech żyje ogień — zawołałem z radością.
Jeszcze chwila i raczyłem się gorącym chimaronem.
Gdy przesuszyłem przemokłe i zwilgotniałe rzeczy i przywróciłem ład w swem „obejściu“, wybrałem się jak zwykle do lasu. Nie mogłem poznać tak dobrze mi znanych ścieżek i polanek: wszędzie piętrzyły się olbrzymie zwały — straszliwy obraz zniszczenia. Padające olbrzymy zgniotły i zdruzgo-