Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzeszczały i groziły upadkiem. Jak ptak na gałęzi, smagany nawałnicą, trzyma się jej kurczowo i czuje, że w każdej chwili może być wraz z nią strącony w ciemną przepaść, tak i ja w swym namiocie, który lada chwila mógł być porwany przez huragan i rzucony wraz ze mną gdzieś w nurty rzeki, — zadawałem sobie wciąż trwożliwe pytanie:
— Czy namiot oprze się, czy zdołam przetrzymać tę szaloną burzę?
Niebezpieczeństwo wzmogło się jeszcze: tuż obok usłyszałem szum pędzącej wody. Wprawdzie starannie okopałem namiot, lecz praca nie była obliczona na takie potoki wody, które rwały i znosiły wszelkie zapory.
— Czy potok nie zmyje namiotu i nie poniesie go wraz ze mną?
Długo chwiałem się między zwątpieniem i nadzieją — aż wreszcie burza powoli zaczęła ucichać i wkrótce dobroczynny sen ukoił lęki i zgrozę.
Gdy po niespokojnej nocy wyjrzałem z namiotu, jaśniał przecudny poranek. Owionęło mnie powietrze, pełne odżywczych woni. Słońce wstawało właśnie ze snu i zewsząd rozlegały się tak radosne głosy ptaków, jakie słyszeć można tylko po burzy. Puszcza weseliła się i radowała i nastrój słoneczny opanował wszystkie stworzenia.