Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągłe, rozgłośne dźwięki i płynęły w dal wśród wilgotnej atmosfery ponad falami wód. Po trzykroć powtarzał się ów śpiew, oznajmiający, według spostrzeżeń mieszkańców, nadejście deszczu lub burzy. Zaledwie przebrzmiały ostatnie echa śpiewu sarakury, z głębin leśnych polały się nowe kaskady dźwięków, tym razem potężnych i groźnych.
Las zahuczał... Zdawało się, że gromada potworów z zamierzchłych epok geologicznych stacza tu w lesie rozpaczliwą, śmiertelną walkę. Grzmiący ryk, chichot złowrogi, przeciągłe, przejmujące wycie, straszliwy wrzask konających, — wszystko to zlało się w jedną potężną i dreszczem zgrozy przejmującą melodję. Głosy rosły i potężniały, dosięgały kulminacyjnego punktu — i zwolna cichły, zamierały, zlewając się z szumem puszczy.
— To wyjce! — rzekłem do siebie.
Koncert wyjców — to nie chaos dźwięków, to nie zbiorowisko poszczególnych wrzasków; posiada on swoją melodję, surową wprawdzie i dziką, lecz tak przedziwnie zharmonizowaną z nastrojem puszczy, iż słuchając przestajesz zdawać sobie sprawę, że to głosy zwierząt, i sądzisz, że to puszcza sama wypowiada swoje uczucia potężną falą dźwięków.
Koncert wyjców trwał długo, zapowiadając nieomylnie nadejście burzy. Nienapróżno