Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych gałązek, i gdy ciemność zapadła — u mego namiotu buchał wesoły ogień i rozchodził się wonny dym z płonących kawałków kanelli, a wraz z nim ulatywał niepokój, jaki zazwyczaj zakrada się do duszy na pierwszym samotnym noclegu w nieznanem pustkowiu.
Nazajutrz krzątałem się przy wykończaniu czynności instalacyjnych — mianowicie z pniaków i korzeni drzew sporządzałem sobie niezbędne do pracy stołki i stolik — gdy nagle od strony rzeki doszło mię odległe, powtarzane kilkakrotnie klaskanie.
— Chega! entra![1] — wołałem do zbliżających się ceremonjalnych gości i pośpiesznie przysunąłem do ognia „banjak“ z wodą na „chimarâo“.

— Bom dia! como vae?[2] — wszystkie sakramentalne frazesy wypowiedziane; goście usadowieni sztywno, jak na przyjęciu dworskiem, na improwizowanych zydlach; druga już kolejka „chimaronu“ na zakończeniu – i rozpoczęło się zwykłe wybadywanie. Ukazanie się moje w tem odludnem miejscu było dla kabokli tak zagadkowem zdarzeniem, że, otrzymawszy pocztą pantoflową raport, goście moi nie żałowali czasu ni fatygi, by przebyć łódką dosyć daleką przestrzeń i wła-

  1. Wym. szega, entra — chodź, wejdź.
  2. Wym. bą dia, komo waj — dzień dobry, jak się masz.