Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc w tępy wzrok zwierząt i korzystny dla nas kierunek wiatru. Jakoż burza minęła szczęśliwie: żerujące stado posuwało się w odwrotnym kierunku, wcale nie przechodząc przez drogę. Chrząkania stopniowo cichły i mogliśmy wkrótce pośpieszyć naprzód.
Za mojej poprzedniej bytności nad Iguassu niejedną przygodę miałem z dzikami, niejednokrotnie też posilałem się ich smaczną, tłustą i obfitą pieczenią. Sąsiedzi-kabokle stale urządzali polowania na dziki: zawiązawszy głowę chustką, boso, z pistoletem jedynie i kordelasem, otoczeni zgrają psów — puszczali się świeżemi śladami. Ja towarzyszyć im nie mogłem, gdyż zręczność i wprawa kaboklów w przebywaniu gąszczów leśnych jest tak wielka, że biegną narówni z psami, prawie nie dając się im wyprzedzić. Pogoń za stadem trwa dopóty, dopóki nie uda się odbić od stada jednej lub kilku sztuk. Wówczas sfora psów osacza zwierza, a myśliwy puszcza w ruch kordelas, lub daje ognia z pistoletu.
Na takich polowaniach jedynie niebezpiecznem jest dostać się przypadkiem w środek stada, szczególniej mając przy sobie psa, do którego dziki czują szczególną niechęć. Opowiadano mi zdarzenie, że uciekający przed stadem dzików pies naprowadził rozjuszone zwierzęta na myśliwego i w jego oczach został rozszarpany na strzępy; myśliwcowi ura-