Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwszą od wejścia izbą u kaboklów jest pokój gościnny. Próżnobyś tu jednak szukał mebli lub upiększeń: nic, jeno stołki lub zydle u ściany, na których po zwykłych frazesach powitalnych — „bom dia como vae“[1] – sadowią się goście i wyczekują „chimaronu“. Przyjęcie jest nadzwyczaj ceremonjalne, niczem etykieta dworska.
Tym razem jednak właściciel nie zdołał zachować równowagi, niezbędnej do wykonania wszelkich ceremonij. W domu stało się właśnie nieszczęście: syn właściciela, młodziutki chłopaczek, skonał ukąszony przez żmiję „jararaca“. Miałem ze sobą aparat fotograficzny i na usilne prośby strapionych rodziców — zrobiłem im na pamiątkę pośmiertne zdjęcie.
— E ultima consolaçâo e ultima esperança[2] — twierdzili stroskani.

Przyjmując gości u siebie w domu, kabokle są do tego stopnia ceremonjalni, iż ani gospodarz, ani żaden z gości nie pozwoli sobie na żaden zbędny ruch lub słowo. Inaczej zachowują się w puszczy: pamiętam, jak podczas wędrówki na Ivahy dawały mi się we znaki

  1. Wym. bą dia, komo waj — dzień dobry, jak się masz.
  2. Wym. E última konsolasą i última esperansa — ostatnia pociecha i ostatnia nadzieja.