Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chatki. Kilkakrotnie widywałem jego potężna sylwetkę, przemykającą o zmroku wśród gęstych zarośli. Ponieważ atoli nie miałem koni, ni bydła, nie było powodu do sprzeczki między nami, i trwało jakby milczące porozumienie. W innem jednak położeniu byli odlegli moi sąsiedzi kabokle. Widząc ustawiczne szkody wśród swego dobytku, postanowili zgładzić rabusia, zwrócili się tedy do mnie o pozwolenie na urządzenie polowania z psami na moich gruntach, na co wszakże zgodzić się nie mogłem, nie mając zbyt wielkiego zaufania zarówno do celności ich strzałów, jak i do odwagi psów i ludzi. Obawiałem się, jak sądzę – słusznie, że podrażnione zwierzę wywrze na mnie swą zemstę.
Pewnego wieczoru wracałem z wycieczki bardzo późno. Noc była ciemna bezksiężycowa. W gęstwinie leśnej panował mrok nieprzenikniony, posuwałem się ścieżyną poomacku. W pewnej chwili towarzyszący mi pies zawarczał głucho i skulony począł cisnąć mi się do nóg, jakby szukając opieki. Zrozumiałem, że w pobliżu znajduje się jakiś wielki drapieżnik: jaguar lub puma. Nie było sposobu uniknąć spotkania, ciemność bowiem dezorjentowała mię zupełnie. Wziąłem psa na ręce i, posuwając się powoli, niosłem drżące stworzenie przez niebezpieczne miejsce. Coś jakby poruszyło się tuż obok: gałęzie wiel-