Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził mię basowy głos pięknego popielatego z czarnemi wzorami na skrzydłach gołębia, Claravis pretiosa, który nie wychyla się poza obręb nadrzecznych lasów. Gdym wreszcie go upolował i schylił się ku ziemi, by podnieść zdobycz, komary rzuciły się z taką wściekłością, tnąc w oczy, iż czyniło to wrażenie, że mszczą się tak straszliwie za śmierć gołąbka. Nie pomagała już żadna gałązka, komary trafiały żądłem przez czapkę w głowę, przez ubranie w plecy i t. d. Nie było rady, trzeba było umykać pośpiesznie ku błoniom, gdzie podmuchy wiatru stanowią najlepszą, nieprzebytą dla komarów tamę.
Ponieważ część moich bagaży przybyła statkiem do portu Paranagua, zmuszony byłem udać się koleją do tego miasteczka, znanego mi już z czasów poprzedniej bytności. Zatoka morska, aczkolwiek rozległa, jest jednak bardzo płytka, wobec czego parowce zatrzymują się w znacznej odległości i komunikacja z lądem odbywa się przy pomocy szalup i łodzi. W takiej to szalupie przybiliśmy do brzegu w r. 1910. Przystani nie było żadnej i pasażerów podczas rzęsistego deszczu wciągano na brzeg za ręce, kołnierze i uszy. Pewną korpulentną jejmość windowano z dwukrotną pauzą, nie zważając na krzyki przerażonej tą niezwykłą lokomocją niewiasty.