Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stosu rupieci. Przypuszczam, że gdybym odruchowo odtrącił żmiję, straszliwe jadowite jej zęby wpiłyby się niezwłocznie w mą nogę.
Żmija ta dobrze mi była znana z czasów mego pobytu na Vera Guarany. Zbudowałem tam sobie domek nad rzeką Iguassu na wzgórzu, dla zabezpieczenia go od wylewów. Nie wiem, czy bliskość wody, czy bliskie sąsiedztwo olbrzymich borów, czy wreszcie oświetlenie słoneczne stoków tego wzgórza sprawiały, że żmije były tu nader liczne. Widywałem je przeważnie w trawie, jak zwinięte w kłębek obok swych nor w ziemi, lub w spróchniałych pniach spały smacznie, ogrzewane promieniami tropikalnego słońca. Niekiedy dostrzegał je mój kotek i niezwłocznie rozpoczynał walkę. Żałowałem wówczas, że nie posiadam aparatu kinematograficznego i nie mogę uwiecznić tej rzeczywiście ciekawej scenki. Ile bajecznej wprost zręczności, elastyczności i gibkości wykazywali podczas tej walki obaj zapaśnicy. Zwykle pozwalałem ujść żmii, nie chcąc psuć sobie zabawy; podczas walki żmija podsuwała się nieznacznie do spróchniałego pnia i w pewnej chwili błyskawicznym ruchem znikała z przed oczu zdumionego kota.
Zdarzył mi się atoli i bardzo przykry wypadek: gdy razu pewnego, chcąc wystrzelić dogodniej, ukląkłem na kępce — jak mi się