Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, moje dziecię, wierzę ci — rzekła pani Bastien, przerywając synowi.
Zbyt przerażona, ażeby mogła uważać na ostatnie wyrazy Fryderyka, pocałowała go w czoło, i dodała głosem, jakiego się zwykle używa w rozmowie z szalonymi, którym nie chcemy się sprzeciwiać.
— Tak, niezawodnie, ty jesteś przy zdrowym rozumie... dlatego też powrócisz ze mną, późno już, a my tak dawno jesteśmy w tym lesie.
— Miejsce doskonałe — rzekł Fryderyk głosem ponurym — powrócę ja tu jeszcze.
— Nieinaczej... powrócimy moje dziecię... ale rozumiesz pewnie... że najprzód powinniśmy pójść do domu... nieprawdaż?
— Moja matko... nie doprowadzaj mnie do ostateczności!...
— Milcz, o! milcz — zawołała nagle Marja przerażona, kładąc rękę na ustach swego syna i przysłuchując się uważnie.
— Czy słyszysz? — dodała — ktoś idzie porębą. O! mój Boże! ktoś idzie!
Fryderyk podniósł swą fuzję.
— Ah! wiem już — rzekła młoda kobieta, której obawa uspokoiła się po chwili zastanowienia — wiem, to idzie Jan-Franciszek, który miał cię szukać z jednej, a ja z drugiej strony.
Poczem zawołała cichym głosem:
— Czy to wy, Janie?
— Ja, pani Bastien, ja — odpowiedział rolnik, którego jeszcze nie było widać, ale którego słyszano już uchylającego gałęzie — nie znalazłem pana Fryderyka.
— Mój syn jest już tutaj.
— Ah! tem lepiej, dobra pani — rzekł Jan-Franciszek — gdyż właśnie słyszałem jakieś głosy, odzywające się tam na dole... niezawodnie są to strażnicy leśni pana margrabiego.