Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byliśmy przezorni obierając taką metodę; czy uwierzysz przecież, że Michał i tak jeszcze miał czas do gawędki przez ścianę, za pomocą swego trzonka od noża, tak że nieraz byłam zmuszona nakazywać mu milczenie. Pomyślże teraz sama, czyśmy wiele czasu stracili na rozmowach?!
— I ten dziwny sposób porozumiewania się był dla was wystarczający?
— Aż nadto, nie prowadziliśmy wspólnego życia, pomimo tego muru, który nas rozdzielał? Nasze umysły, nasze najmniejsze myśli nie prowadziłyż do jednego celu? a goniąc za tym celem zawsze myśleliśmy o sobie. Zresztą rano i wieczór widzieliśmy się zawsze, nie byliśmy kochankami i to nam wystarczało... Nakoniec przed dwoma tygodniami cel nasz został dopięty; w przeciągu czterech lat zebraliśmy kwotę czterdziestu dwóch tysięcy dwustu franków. Spodziewam się, że to było pięknie! Jużeśmy mogli przed kilku miesiącami wypocząć, lecz powiedzieliśmy jeszcze sobie, albo raczej napisali: „Dobrze to jest pragnąć tylko rzeczy koniecznych; lecz trzebo przecież, żeby i ubogi przechodzień zapukawszy do drzwi naszych, znalazł gdy będzie głodnym to, co mu jest konieczne. Nic nie nadaje duszy i ciału tyle spokoju, jak wewnętrzne przekonanie, że się było dobrym i ludzkim“. To też, raz się już wdrożywszy, przedłużyliśmy jeszcze trochę nasz Czyściec. Jakże! przyznaj teraz Walentyno, że nie ma nic prócz lenistwa coby mogło dodać więcej odwagi, więcej chęci do pracy i... cnoty.
— Bądź zdrowa, Florencjo — rzekła pani d’Infreville, głosem stłumionym, zalewając się łzami, i rzucając się w objęcia swej przyjaciółki — żegnam cię... żegnam na zawsze...
— Walentyno!... co mówisz?
— Wątła i ostatnia nadzieja przywiodła mnie tutaj... nadzieja szalona, jak wszystkie nadzieje uporczywej i zawiedzionej miłości. Żegnam cię... ostatni raz żegnam!