Strona:PL Sue - Nowele.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rotmanów w Calais wyjechały na me spotkanie i odprowadzały mnie w tryumfie, byli tam mężczyźni, kobiety, dzieci, a okrzyki radości, wołania „niech żyje dzielny kapitan S.“ rozlegały się dokoła. Płakałem z rozczulenia, jak bóbr a nadomiar tego wszystkiego, widziałem na grobli brata, podtrzymującego biedną starą matkę, która ledwie miała siłę powiewać chustką, tak była wzruszoną.
Chcę spiesznie wysiadać z czółna, wołając ustawicznie matkę, wtem u wejścia na groblę zatrzymuje mnie jakiś jegomość, ubrany po cywilnemu w czarnej odzieży, przepasany szarfą, w towarzystwie dwóch żandarmów i pyta mnie o paszport! To komisarz, który był na tyle głupi domagać się odemnie paszportu. Bydlę! Jak gdybym przybywał do jego miasta gościńcem na wózku. Domagać się paszportu od kapitana Toma, który trzeci raz uciekł z angielskiego okrętu wojennego i to właśnie w tej chwili, gdy widziałem matkę na grobli o kilka stóp nademną. To też gdy komisarz stanął przedemną na schodach, nie chcąc mnie puścić na ląd, wrzuciłem go wraz z obydwoma żandarmami w wodę, aby się nieco ochłodzili, a potem jednym skokiem byłem na grobli i ściskałem matkę i brata. Poczciwi marynarze oburzeni nie chcieli puścić z wody komisarza i żandarmów, którzy brodzili w błocie od jednego czółna do drugiego, wrzeszcząc z rozpaczy jak