Strona:PL Sue - Nowele.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczucie szczęścia, bo ujrzałem przed sobą zdala zarysowującą się w porannej mgle drogą ziemię francuską i rozpoznałem nadbrzeżną groblę w porcie Calais. Słońce świeciło cudnie, woda była czysta, jak zwierciadło, a wiatr świeży powiewał wciąż od północy. Za dwie godziny miałem uściskać matkę i brata!
Ale co najlepsze, rotmani, marynarze i różni próżniacy wałęsający się tłumnie po porcie, zeszli się właśnie, jak zwykle, na brzegu i rozglądając się na wszystkie strony lunetami, poznają mnie w mej łodzi. — Oto więzień uciekający z niewoli, woła jeden. — Kto wie, to może kapitan S. — mówi drugi. Na to trzeci: — To bardzo być może. A tymczasem jakiś chłopak okrętowy, który nie dosłyszał dobrze tych uwag, w mniemaniu, że tamten powiedział nie — to może kapitan S. — ale — to jest kapitan S. zrywa się, pędzi jak strzała, wpada do domu mej matki i brata i woła na całe gardło: — Oto kapitan powraca właśnie z Anglii, sam jeden w czółnie. Na szczęście było to prawdą, bo inaczej łatwo pojąć, jakim okropnym ciosem byłaby taka pomyłka dla mej biednej matki. Uradowana staruszka spieszy z bratem mym do portu, skąd mnie już można było dokładnie poznać, bo znajdowałem się już zaledwie w odległości strzału armatniego.
Nie podobna mi nawet opisać, jakiegom doznał przyjęcia. Wszystkie łodzie rybackie i statki