Strona:PL Sue - Nowele.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Napróżno jednak prosiłem Dulowa o dostarczenie mi środków do przebycia kanału, zawsze wymawiał się różnemi przeszkodami, bądź, że trudno jest znaleźć czółno, bądź że niepodobna ujść straży nadbrzeżnej, to znów, że wiatry są przeciwne i zmienne, co nie było prawdą. W końcu, muszę wyznać, zacząłem już powątpiewać o jego dobrej woli. Położenie moje było przykre, bo od Francyi dzieliło mnie ledwie mil trzydzieści.
Tak upłynęło dni dziesięć. Pewnego wieczora rzekł Dulow, jak zwykle do swej żony i siostry: — Ubierzcie panie kapelusze i chodźmy na przechadzkę po wybrzeżu. Poszedłem z nimi. Spacerowaliśmy dość długo w milczeniu, byłem smutny, czas upływał, a tu dręczył mnie niepokój o matkę i martwiło mnie to, że wojna się dalej toczy bezemnie, wreszcie i to, że musiałem powątpiewać o dobrej woli Dulowa, który wszakże nie miał powodu być mi nieżyczliwym. Słońce już zaszło i noc poczęła rozpościerać swe czarne skrzydła nad światem, gdyśmy się zbliżyli do małej zatoki.
— Kapitanie — zapytał nagle Dulow — co sądzisz o tym wietrze? A wiał właśnie piękny wiatr od północy. — Do kaduka — odparłem — nie potrzeba więcej dla biednego więźnia, który by miał czółno, by się znaleźć nazajutrz w domu swojej matki.
— A więc dobrze — rzekł Dulow — pożegnaj te panie i dalej w drogę do domu.