Przejdź do zawartości

Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Saint-Ramon, gmach godzien nazwiska pałacu, który wspaniałém a zarazem ułudném bogactwem swéj architektury, przypominał najpiękniejszą epokę odrodzenia w kunsztach.
Starzec przeszedłszy półkole, stanął przed ogromnemi schodami prowadzącemi do przedsionku. Przez szklanne drzwi prowadzące do tego niby przedpokoju ujrzał długi szereg lokajów upudrowanych, ubranych w piękną i bogatą liberyją. Co chwila doróżki zatrzymywały się przed schodami, na które wysiadali mężczyzni i kobiéty wszelkiego wieku, których ubranie nadzwyczajnie skromne, dziwną przedstawiało sprzeczność z przepychem tego czarodziejskiego pałacu.
Stary mulat niepokonaną wiedziony ciekawością, poszedł za nowo przybyłymi gośćmi i równie jak oni, pośród nich wszedł do przedsionku. Tu dwóch ogromnych szwajcarów z halabardami i w szarfach barwy liberyjnéj, otwierało każdemu przybywającemu podwoje wielkich drzwi szklannych, i za każdém takiém otwarciem rozlegał się szczęk ich halabard, któremi jednozgodnie uderzali o marmurową posadzkę. Postępując ciągle w tłumie zaproszonych gości, starzec przeszedł pomiędzy po-