Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

la ziemskiego; wreszcie rozkazujący ton mowy, dumne obejście, srogie oblicze, wszystkich od niego odstręczało lub trwogą przejmowało; zamiast więc usłuchać prośby pani Wilson i otoczyć hrabiego w chwili gdy zamierzał spuścić się do jaskini, jeden wieśniak rzekł półgłosem:
— Kiedy się panu hrabiemu podobało aby sam jeden schwytał zbójcę, to niechże sobie chwyta,... my przy tém nie obstajemy.
— Wiem ja o tém dobrze, żeście nikczemni tchórze, pogardliwie odpowiedział pan Duriveau.
— Tchórze... ten... rzekł jakiś biedak z blademi ustami, i twarzą od gorączki grasującéj w okolicy mocno zmienioną, ha,... tchórze,... gdyby mi zbójca co złego wyrządził, ucierpiałaby na tém moja żona i moje dzieci... bo oni mnie tylko mają.
— O! podłe, zezwierzęciałe plemię! z gorzką pogardą rzekł hrabia. Dla was ta obława jest tylko sposobnością do włóczenia się tłómami, do plondrowania moich lasów, do wypłaszania mojéj zwierzyny, lub do wykradania jéj na miejscu jak to umiecie... Przepróżnowaliście i przełajdaczyliście cały dzień; musicie być kontenci!
— Nie przyszliśmy tu dla naszéj zabawki, panie hrabio, nieśmiało rzekł jeden wieśniak; pan bur-