Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/558

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słyszałem jak wołał na mnie: „Marcinie, Marcinie, twoja to wina...” Wśród tych straszliwych marzeń widziałem potworną twarz człowieka-ryby; zdało mi się że mię ściga a ujść nie mogę okropnym jego zębom.
Nagle marzenie to przerwały dwa mocne stuknięcia do drzwi — obudziłem się; już dniało. Słucham: byłto głos la Levrassa.
— Marcinku, prędko, prędko... człowiek-ryba przyjechał; czeka na swojego służącego.
I otworzył drzwi.
Gdy rzeczywistość, że tak powiem, przedłużała mój sen, przerażony, błędny, patrzyłem na la Levrassa, a przypominając sobie rozmaite wczorajsze wypadki, spytałem:
— A Bamboche?
— Bamboche? szczęśliwszy od ciebie... buja sobie na świeżém powietrzu... dostał urlop... na kilka dni.
A po chwili milczenia la Lerrasse dodał:
Ah! chciałeś uciekać Marcinku! któż to w ten sposób opuszcza papę i mamę?!... to niegrzecznie.
— Gdzie jest Bamboche? ja go chcę widzieć, — wołałem... — cożecie mu wczoraj zrobili?
A że la Levrasse odpowiedział mi szyderczym grymasem, i drzwi pokazał, zamilkłem, rozmyślając nad daremnością pytań moich, ale gotów ko-