Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wykradacz zdawał się tak obojętnym na grożące mu niebezpieczeństwo, że Marcin patrząc nań zdumiony, zawołał:
— Przybywają aby cię aresztować, i ty stoisz spokojnie Klaudyuszu?...
Bête-Puante, nie odpowiadając, wziął Marcina za rękę i wyprowadził ze zwalisk piekarni, do których obaj się schronili, wszedł z nim na tamę, i przy świetle księżyca pokazał mu w dali, na przeciwnym brzegu stawu, kilku żandarmów galopem pędzących po drodze wiodącéj wprost do folwarku.
— Żandarmi?... zawołał Marcin — uciekaj Klaudyuszu, uciekaj!
— O zbyt ważnych rzeczach pierwéj z tobą pomówić muszę.
— Ale za dziesięć minut tutaj przybędą!
Bête-Puante zaprzeczająco poruszył głową.
— Któż ich zatrzyma? — zapytał Marcin.
— Śluza... słuchaj!...
W rzeczy saméj, wśród głębokiej nocnéj ciszy, Marcin natężywszy słuch, usłyszał daleki szum silnego spadku wody.
— A więc podniosłeś upust, Klaudyuszu?
— Tak... od godziny... kiedym tu idąc dostrzegł tych jeźdźców na drugim końcu stawu... bo uważa-