Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Scypio, który niełatwo się zdziwił, stał zdumiony; dotąd bowiem rzadkie przestrogi ojca nie oparły się nigdy żartowi; dotąd ojciec jego nigdy nie mówił z nim z taką stałością i z tak stanowczym zamiarem odzyskania swojej powagi.
— A więc — bynajmniéj niepokonany, obojętny na mowę ojca Scypio, spojrzał nań z głębokiém politowaniem i zapytał: — a więc mówisz na seryo?
— Bardzo seryo, mości panie.
— To coś nowego... ale nie koniecznie miłe...
— I ty śmiesz pytać mię o to...
— No, proszę! — wzruszając ramionami rzekł Scypio, — spojrzyjno na mnie bez śmiechu... Przypomnij sobie twą piękną sprawkę z margrabiną Saint-Hilaire... którąś nam téj zimy opowiadał na wieczerzy u Zefiryny.
Hrabia zamilkł na chwilę, pognębiony wypadkiem o którym mu wspomniał syn jego.
— No, no, nie lękaj się, — z ironiczną uprzejmością rzekł Scypio, — przecież nie czynię ci żadnego zarzutu, owszem...
Hrabia nie wiedział co ma odpowiedziéć... Straszna to była nauka,... w bezsilnéj wściekłości poniósł do czoła zaciśnięte pięści i zawołał boleśnie!
— O Boże! mój Boże!