Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Księże, przez litość, szanuj ten obraz! — zawołał Ewin ze wzburzeniem.
— A niechże go wszyscy djabli wezmą! — powtórzył ksiądz jeszcze dobitniej, uderzając fatalny konterfekt swą ciężką ostrogą.
— Księże! — wykrzyknął Ewin, tracąc panowanie nad sobą. — Księże, zostaw ten obraz w spokoju... albo...
I dodał gest groźby.
— Albo co? — odparł starzec, wyprostowując swą wysoką, żołnierską postać.
Chwilę stali, patrząc sobie w oczy; wreszcie proboszcz, surowo i ze smutkiem powtórzył kilkakrotnie — ach, Ewinie, Ewinie!
Ewin zarumienił się; gwałtowne jego uniesienie przeszło.
— Przebacz, mój nauczycielu — rzekł, spuszczając oczy — szanuję cię, jak rodzonego ojca, ale, na miłość Boską, zostaw ten obraz, w spokoju.
Proboszcz cofnął się.
Ewin ostrożnie podniósł portret; postawił go na kominie, gdy zaś powrócił na dawne miejsce, ksiądz de Keronëllen wychodził już z posępnem obliczem z komnaty.
— Ależ, mój przyjacielu! — wykrzyknął ze zdziwieniem. — Dokąd śpieszysz?
— Groziłeś mi, Ewinie — odpowiedział starzec wzruszonym głosem i, wyrwawszy rękę, znowu ku wyjściu podążył.
Młodzieniec milczał przez chwilę, zasępiony, wkońcu zaś rzekł tak przejmującym i poważnym głosem, aż proboszcz zadrżał:
— Mój drogi nauczycielu — zaprzeczasz realności pewnych faktów... no, nadprzyrodzonych, a przecież sam uznać musisz, że samo istnienie tego portretu, spalonego w twoich oczach... to fakt nie do wiary, nie do wyjaśnienia... nadprzyrodzony. Kobieta, którą on przedstawia, była, jak sam wiesz, złym duchem mego dziada; całego me-