Ksiądz de Keronëllen zastał Ewina samego w obszernej sali, której okna wychodziły wprost ma morze.
Jak w pieśni Mor-Nader‘a, wieczór był zupełnie spokojny, ale groziła burza; słońce zachodziło za wielkie kłęby chmur; ocean był spokojny, ale jego wody ciemniały z każdą chwilą; wiatru jeszcze nie było, ale już od zachodu poczynały napływać ogromne chmury.
Ewin nawet nie dosłyszał hałaśliwych kroków swego mentora.
Stał, oparty o stół, z oczyma zaczerwienionemi od bezsenności i płaczu; spoglądał bezmyślnie, to na niebo, to na ponure morze.
Ewin wyglądał na własny cień; jego zapadłe policzki, podkrążone oczy, blade i wprost zmienione rysy, wskazywały, że ostatni rok był dlań jednem pasmem udręczeń.
Rektor patrzył nań chwilę ze smutkiem; wreszcie zbliżył się, mówiąc:
— Ewinie, Ewinie... nad czerm się tak zamyśliłeś, drogie dziecię?
Baron drgnął, spojrzał na księdza błędnym wzrokiem i odpowiedział:
— Patrzę na morze... straszna się noc zapowiada... straszna...
— I może masz ochotę na przejażdżkę po zatoce —
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/375
Wygląd
Ta strona została przepisana.
XI.
ROZMOWA.