Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taki sam prawie ziąb, jak na dworze.
Augusta westchnęła.
— Nikt mi chyba nie zarzuci, abym była bardzo wymagająca, ale, przyznam się, że wołałabym już Bóg wie co, niż takie kwaterowanie na strychu i to jeszcze z dzieckiem: lepiej już obyć się bez wielu innych rzeczy.
— Biedna kobieta! A jeżeli ona właśnie i musi obywać się bez wielu innych wygód. Powiedz, Augusto, czy to nie ostateczna nędza — na strychu, z dzieckiem i bez opału!
— Ach, nie mów mi już — aż serce mi się kraje!
Piotr chwilkę pomilczał.
— Czy ci tak bardzo na tem zależy, Augusto — rzekł po chwili abym wreszcie wykupił ten ciepły surdut?
— Czy mnie zależy?... Oczywiście, walałbym, abyś go wykupił, byś się mógł ubrać porządnie, kiedy w jaką niedzielę wyjdziemy na przechadzkę.
— Ech, w zimie to nie tak znowu chodzi o przechadzkę. No, a ile masz na wykupienie?
— Zbierze się jedenaście franków i siedem sous.
— No, nie tak znów wiele....zawsze jednak możemy zaopatrzyć tę panią z góry w drzewo, jeżeli go jej rzeczywiście brak.
— O, tak — jedenaście franków starczy na drzewo.
— Masz słuszność. Bóg nam wróci te pieniądze.
— Pójdź, Augusto, niechże cię uściskam.
— Dobrze, ale, mój drogi... jakby to tej pani zaproponować... poprostu brak mi śmiałości. — Nie dlatego, broń Boże, aby była dumna — owszem, bardzo zawsze grzeczna i taka łagodna... ale ma w sobie coś wyższego... słowem... poprostu nie śmiem...
Piotr znowu zastanowił się przez chwilę; wreszcie zawołał:
— Ach, Augusto, mam jedną myśl! Przecież ona przychodziła kiedyś do ciebie po szczapkę, możesz więc iść teraz do niej i, jeżeli nie będzie miała drzewa na opał...