Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy i tobie zimno, Piotrze?
— Mnie? No, Bogu dzięki, niebardzo. Mnie to młotek grzeje.
— Widzisz, mój drogi, trzeba oszczędzać drzewo. Wiesz przecież, że wiązka powinna na tydzień wystarczyć, a tu dopiero środa;, ale że zimno okropne...
— Ale dzieci...
— Położę tych dwóje do łóżka, kiedy się tamte obudzą.
— A ty, Augusto?
— Mnie wystarczy do rozgrzania się, jak się przejdę po izbie.
— Dobra kobieto!
— A czyż ty nie jesteś dobrym mężem dla mnie, nieprawdaż?...
Przez chwilkę zaplanowało milczenie.
— No, ale są nieszczęśliwsi od nas! — odezwał się pierwszy Piotr.
— O, tak, nie trzeba nawet daleko szukać — zgodziła się Augusta.
— Czyś rozmawiała ostatnio z tą panią, która prosiła kiedyś o zapaloną szczapkę?
— Nie; wtedy podziękowała mi bardzo grzecznie i poszła czemprędzej na strych, bo jej dziecię zaczęło krzyczeć. Od tego czasu jakoś nie mdlałam sposobności z nią rozmawiać.
— Trzebaby kiedy zapytać, czy czego nie potrzebuje.
— Nie śmiałam... ze sposobu jej wyrażania się widać, że to pani z lepszej sfery...
— Cóż z tego? Biedak biedakowi równy.
— Zapewne, że marnie się jej wiedzie. Żona kupca gałganów mówiła, a wiesz, że ten babsztyl wszystkich szpieguje — że idałem pożywieniem dziennem tej pani są dwa funty chleba i miarka kartofli — dodaje do tego conajmniej mleka za dwa grosze. A jeszcze i karmić musi, biedaczka.
— Może i drzewa jej brak!