Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kładanemi przez nią obowiązkami, bez zasięgnięcia rady swego serca. Wszak to o mnie chodzi, nie jestem dzieckiem — śmiało odpowiedziała Teresa.
— Czy słyszysz, Achillesie?... Ależ nawet po miej nie sposób było przewidzieć podobnej bezczelności. — krzyczała pani Helvira.
— Ależ, czyś ty oszalała? — próbował całą rzecz obrócić w żart bankier — czy ty sobie na serjo wyobrażasz, że ja z powodu twego jakiegoś kaprysu, nie wydam cię zamąż i to tak, jak mi się wydaje najlepiej!...
— Ach, przecież to rzeczywiście wziąść się, za boki można — dodała pani Helvira. — Nie chcieć być baronową, mieć kilkadziesiąt tysięcy dochodu rocznie? Cóż ty sobie myślisz może, że baron to zamało; chcesz czekać na oświadczyny jakiego księcia... czekaj sobie... Też dama! Myślałby kto, że to córka samego Jowisza!
Delikatna ta i bardzo przyzwoita uwaga wyraźnie miała związek z pochodzeniem Teresy, to też pan Achilles aż powieki zmrużył ze złości i wiecznego oburzenia.
Pani Helvira poczynała już, jak zwykle po niewczasie, żałować niefortunnego konceptu, na szczęście jednak dla niej, cały gniew pana Achillesa skrupił się na córce. Pieniąc się, prawie nieprzytomny od złości, ryknął na Teresę:
— To ty ze mną chcesz zadzierać, panienko!? Dobrze, dobrze... zobaczymy... Nie wiesz tylko z kim będziesz miała do czynienia, boś mnie jeszcze nie widziała w prawdziwym gniewie... Patrz na mnie... patrz mi w oczy!... — zakończył z jeszcze większą gwałtownością chwytając ją z całej siły za rękę i zmuszając, aby patrzyła mu prosto w rozwścieczoną twarz.
Tak, w gniewie człowiek ten był straszny. Pani Helvira, uradowana jego stanem, poczęła mu jeszcze pomagać w dręczeniu córki, której nienawidziła straszliwiej niż on.
— Bądź spokojny, Achillesie! — krzyknęła — musimy