Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Myślałem coprawda — odpowiedział — o innej lokacie mego kapitału, teraz jednak zmieniam zamiary, pragnąc nadal pozostać w finansowych stosunkach z panem.
Pan Dunoyer nawet nie spodziewał się podobnego zaufania: mimowoli zapytał:
— Jakto? przystajesz pan na moją propozycję, nie pytając czy interes jest pewny?
— Przecież pan mi powiedział, że będzie to interes korzystny.
— Tak i mogę tego dowieść.
— Ależ słowo pańskie wystarczy mi najzupełniej — wierzę.
— Słowo daję, rzadko można spotkać podobnych ludzi, ale uprzedzam pana, nie wszystkim wierz i ufaj jednakowo. Dzięki Bogu, dom mój ma ustaloną reputację, ale...
— Wierzaj mi pan — przerwał Ewin bankierowi — ja nie wchodzę w tę spółkę z lekkomyślności, czy braku doświadczenia: wiem doskonale, komu swe kapitały powierzam.
Bankier był wprost rozczulony.
— Ach, panie — to, co mówisz, wzrusza mię do żywego — zawołał — ale raz jeszcze muszę ci powiedzieć: rzadko można natrafić na ludzi podobnych — teraz każdy jest tak chciwy, tak nieufny...
— W pańskim zawodzie, palnie Dunoyer, masz lepszą, niż ktokolwiek, możność poznawania i oceniania ludzi.
— Ma pan wielką słuszność: przytem położenie moje w tym wypadku jest podwójne: po pierwsze, jako bankiera, po drugie, jako ojca, mającego już córkę na wydaniu.
Ewin zadrżał, zaczerwienił się, spuścił oczy i nic nie odpowiedział.
Pan Dunoyer dostrzegł pomieszanie Ewina, uśmiechnął się i ciągnął:
— Ja naprzykład, mam córkę, która wprawdzie nie