Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

MAJOR BROWN: Ale jakim sposobem ten pocieszni kauzyperda został taką znakomitością?
MARKIZ: Zapytaj pan pana Labyrynthe... ten, jako deputowany, o wszystkiem powinien wiedzieć.
LABYRYNTHE (zapłoniony od gniewu): Większość, wyrażająca opinję kraju... opinja tej większości... przywódcy tej większości... (kaszle) ta większość... może.. (pije wodę).
SAINT LUCE: Ależ pan Roupi-Gobillon poradził, sobie podobno i biz większości...
LABYRYNTHE: Zrobiłem kiedyś uwagę szanownemu parowi...
SAINT LUCE: Poco znów ten szanowny par? Wszyscy tu jesteśmy szanownymi parami, przy tych pięknych dziewczętach, czyż nieprawda, Klarysso?
KLARYSSA: Że jestem piękna, to prawda, ale dlaczego macie być parami?
SAINT LUCE: Parami w obliczu dobrego humoru. Ale, wracając do tego pana Roupi-Gobillon‘a, cóż to za głupia, pocieszna kreatura!
SERPENTINE: Panie Montal, niebardzo zapewne ci mu w smak idzie, że tak traktują twego przyjaciela, który gdyś był w ciężkiem położeniu, ofiarował ci wspaniałomyślmie wysokie stanowisko...
MONTAL: Ależ i ja żartuję sobie z tej małpy!
SERPENTINE: Co, takiego przyjaciela małpą tytułujesz!
KLARYSSA: Ależ przyznaj, biedny panie hrabio by móc dalej małpować markiza, będziesz znowu musiał uciec się do łaski tego polityka z wodewilu.
MONTAL (obrażony): No... jeżeli naśladuję czy tez małpuję markiza, umiałem sobie przynajmniej wzór obrać.. czyż nie prawda, kochany markizie, że umiałem też z tego wzoru skorzystać?
MARKIZ: Hm... hm... dużo można byłoby o tem powiedzieć... niezawsze, mój drogi, byłem z ciebie zadowo-