Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rości życiowej, włosy stawały na głowie i drżeć wypadało na widok jego potwornej niemoralności, pogardzać jego cynizmem i rozwięzłością — robił wrażenie człowieka, którego, w trosce o zbawienie duszy, najeżałoby zdaleka omijać. W świetle swych aforyzmów był to chciwiec, egoista bez czci i wiary, w którym conajwyżej tliła słaba iskierka powierzchownego poczucia honoru.
A przecież kieszeń markiza zawsze stała otworem dla przyjaciół, hojność jego i wyrozumiałość dla biedaków i podwładnych w jego majątku — mimo, że uwielbiał tylko bogactwo i natrząsał się z nędzy — zachęcał wszystkich do próżniactwa; pozwalał się najbezczelniej okradać swej służbie; nigdy nie chciał, mimo widoków najświetniejszych zysków, umieszczać swych kapitałów w jakichkolwiek interesach, według niego, pan z panów powinien żyć ze swej ziemi i lasów, a nie babrać się szkaradną lichwą i łokciem. Nie dość na tem: markiz stale podkreślał swą czyniczną pogardę dla najświętszych uczuć, religijnych i rodzinnych.
Ojciec jego, herkulesowej budowy ciała w gruncie rzeczy, mocno przypominający swego syna, dożył głębokiej starości. Dopóki biedaczysko żył nie było żartu, którego-by młody markiz nie zapożyczył z komedji XVII i XVIII w., lamentując nad niewczesną długowiecznością swego papy.
Powiada raz jeden z jego przyjaciół.
— Spotkałem niedawno twego ojca; zrobił na mnie wrażenie nieco cierpiącego — to źle — w takim wieku najlżejsza choroba może odrazu przybrać niebezpieczny obrót.
Co za radosną wieść mi przynosisz! — odpowiedział wyrodny syn.
Innym razem napotyka w zimie ojca, który powiada:
— Co za siarczysty mróz... a przecież w osiemdziesiątym noku życia, chodzę tylko w lekkim surducie! Dopraw-