Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wielkie psy i rzuciły mu się zajadle do łydek, lecz prędko nauczył je moresu. Na powstały hałas, śpiący mężczyzna zerwał się na równe nogi i zdumiony spojrzał na przybysza. — Hej tam, kto niepokoi moje psy?!... A tyś co za jeden? — zawołał.
Nieustraszony gaskończyk, z dłonią na rękojeści szpady, grzecznie skłonił się bukanierowi.
— Psy pańskie chciały mnie pogryźć — odrzekł na niezbyt grzeczne i przyjazne powitanie — więc musiałam je odpędzić tym prętem... Chciały mi dać wypróbować na mnie swe zęby, jak ja swoje na tym oto dzikim prosiaku, od wczoraj bowiem błąkam się po tej puszczy i jestem już cholernie głodny.
Bukanier w milczącem zdumieniu przyglądał się osobliwemu strojowi wędrowca. Wędrować przez puszczę w jedwabnym fraczku, w różowych pończoszkach, z pręcikiem w ręku i ze szpadą, jako jedyną bronią — musiało mu się wydawać czemś osobliwem. I de Cronstillac, mimo wielkiego głodu, z niemniejszem zaciekawieniem oglądał pierwszego spotkanego w życiu bukaniera.
— No, kamracie — rzekł de Cronstillac — nie odmówisz chyba kawałka pieczeni głodnemu porządnemu człowiekowi.
— Ta pieczeń nie jest do mnie — odparł zepsutym francuskim językiem bukanier.
— Jakto, a czyjaż?
— Ona jest u mistrza Myśliwego ludzi.... a on ma na Krokodylem Wzgórzu siedzibę, w której u niego są wielki zapas suszonego mięsa od bawoły i skóry.
W tejże chwili rozległ się wystrzał, aż się cała puszcza zatrzęsła.
— Mistrz idzie! — rzekł giermek.
Psy widać zwietrzyły bliskość pana, bo z radosnem szczekaniem i wyciem pobiegły w zarośla i po chwili w ich otoczeniu ukazał się sam mistrz Myśliwy Ludzi.