Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pułkownik Ruttler, po krótkim namyśle, odrzekł:
— Pamiętasz pierwszego męża Sinobrodej... tego wysokiego, wysmukłego... o to w jego rodzaju.
Majtek podrapał się w głowę.
— A, do djabła! To był junak, jak się patrzy, mocny, zwinny... a równie dobrze władał mieczem, jak muszkietem... Jeżeli tedy ów człowiek, z którym mamy się zmierzyć dorównywa jemu, to... panie pułkowniku... źle możemy wyjść na tej awanturze!
— Wynajdź tylko najgłębsze zarośla, bo będziemy musieli czekać, aż ten człowiek się zbliży.
— To, panie pułkowniku, bardzo łatwe, bo zarośla są bardzo gęste, a park mały — przytem możemy ukryć się w marmurowym basenie, który znam doskonale. Każdy przechadzający się po parku musi przejść obok niego.
— No, a gdyby ów człowiek wogóle nie wyszedł, musimy przeczekać aż do nocy... i napadniemy nań, gdy będzie spał.
— Rozkaz, panie pułkowniku.
— A więc w drogę! — zerwał się z piasku Ruttler. — Naprzód!
— Rozkaz, panie pułkowniku... ale uprzedzam, że będziemy musieli pełząć. Muszę się tylko przekonać — dodał John — czy widać jeszcze światło dzienne w tej szczelinie. — O, widać, ale już bardzo słabo...
— Worek masz w porządku? — spytał pułkownik.
— Wedle rozkazu, panie pułkowniku... broń wewnątrz jest tak sucha, jakby cały czas wisiała na ścianie.
— No, to w drogę, John — idź przodem, a ja za tobą — poczekajmy tylko, aż nam odzież wyschnie.
— To niedługo potrwa, panie pułkowniku, bo jak tylko znajdziemy się na dnie tej przepaści, poczujemy upał, jakby już było niedaleko do piekła.
Majtek położył się na brzuchu i jął pełzać na dnie kamiennego lochu, w którym panował gęsty mrok; za nim posuwał się pułkownik. W ten sposób czołgali się czas