Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hm... nic wam nie poradzę — odparł mnich, wzruszając ramionami. — Tak brzmi rozkaz ojca przeora.
Gdy mnich zmilkł za drzwiami, dzieci padły sobie w ramiona, łkając boleśnie.
— Nasz tatuś umrze... gdy się o tem dowie... O, Boże, on umrze... on umrze...
De Cronstillac przyglądał się tej scenie, nawpół ukryty za jednym z filarów, wzruszony, a zarazem oburzony do pasji. Gdy mnich wychylił się na chwilę, by zamknąć drzwi, przystąpił doń i rzekł:
— Przepraszam bardzo... słówko do ojca dobrodzieja... Czy mam przed sobą wielebnego ojca z St. Quentin?... Nieprawdaż, wielebny ojciec pozwoli mi przenocować tu do jutra?
Sługi Boży obrzucił go bazyliszkowym wzrokiem.
— Hm... niepodobna się opędzić od różnych żebraków i włóczęgów... — mruknął. — A no, zadzwoń do bramy ojca furtjana, to ci dadzą trochę słomy na posłanie w szopie i miskę zupy...
A po chwili dodał, jakby do siebie:
— Te włóczęgi, to najgorsza plaga klasztorów.
Stary wiarus aż poczerwieniał z gniewu, wyprostował swą zgrabną jeszcze postać, zasunął futrzaną czapkę aż na oczy, stuknął kijem o kamienne stopnie schodów i huknął groźnie:
— A, do kroćset!!... Czcigodny ojczulku, mógłbyś trochę więcej uważać, z kim masz do czynienia!!
— A to co takiego?... — wrzasnął oburzony mnich. — Oberwaniec jakiś!
— Z tego, że mam na grzbiecie łachmany, nie wynika jeszcze, beczko łoju, bym cię prosił o jałmużnę! — zawołał de Cronstillac.
— A więc, o co ci chodzi?
— Żądam wieczerzy i noclegu... chyba wasz klasztor nie zbankrutuje, jeżeli da biednemu wędrowcowi kawał chleba i jaki barłóg. Brak dobroczynności duchownym nie