Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spowiedź jego brzmiała prawdopodobnie i budziła wiarę — jednakże niczego szczególnego spowiednik się nie dowiedział — mógł conajwyżej dociec, że żywot kawalera nie był bynajmniej bez zmazy. Jednakże był to hultaj tak wesoły i beztroski, tak niefrasobliwie znoszący swą nędzę, że poczciwy klecha poczuł doń więcej sympatji, niż na to były naganiacz z szulerni zasługiwał. Zaproponował mu nawet, by się ukrył w jego plebanji na Martynice i siedział tam, póki „jednorożec“ nie odpłynie od brzegu, na co de Cronstillac zgodził się bardzo chętnie.
Okręt płynął spokojnie, dzień mijał za dniem i kapitan wciąż podziwiał zręczność i spryt kawalera, którego nawet począł namawiać do służby na swym statku.
O. Griffon nieraz rozmawiał z nieproszonym pasażerem i jego rozumne, taktowne rady wywierały niemałe wrażenie na hultaju, który wyruszył w tę podróż w nadziei na wesołe życie bez pracy, na koszt kolonistów. Nadzieje te rozwiały się całkowicie pod wpływem chłodnego przyjęcia, z jakiem się spotkał u kilku mieszkańców Martyniki, wracających do domu tym samym okrętem: coraz wyraźniej stawała przed nim alternatywa: albo zostać na całe życie majtkiem kapitalna Daniels, albo wracać do Francji, prosto w łapki policji Jego Królewskiej Mości.
Podróż zbliżała się już ku końcowi, gdy przypadek wzbudził odrazu w zafrasowanem sercu poszukiwacza szczęścia najśmielsze nadzieje. W odległości dwustu mil morskich do Martyniki, minął go inny francuski okręt handlowy podążający do Europy, który też wysłał doń szalupę dla zasięgnięcia najnowszych nowin z ojczyzny. — Jeżeli ten okręt istotnie wiezie towaru na 400.000 liwrów — zauważył de Cronstillac po odjeździe szalupy — dziwię się, że go tak marnie uzbrojono.
— Ho, ho — rzekł jeden z pasażerów — „sinobrodej“ djabli nie wezmą od utraty tego jednego statku.
— Wiadomo! — dodał inny. — Ma jeszcze dosyć w kabzie, aby kupić inny, jeszcze lepszy.