Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mylę się. Nie, no ale dość już tej próby — gniewam się nawet na ciebie, żem cię tej próbie poddał...
— Jakiej próbie, ojcze?
Pleban zmieszał się.
— Nie, nie — jestem z niej kontent — bo dzięki tej próbie poznałem całą wartość twej szlachetnej duszy.
Rozmowę ich przerwano pukaniem do drzwi.
— Kto tam?
— Wieczerza na stole, ojcze!
— A więc pójdź, mój synu — zakończył o. Griffon z dziwnym uśmiechem. — Nie wiem czemu, ale mam jakieś przeczucie, że ten wieczór zakończy się dla ciebie wyjątkowo szczęśliwie...
Zdziwiony awanturnik udał się za plebanem na pokład i... osłupiał.
Cała załoga zgromadziła się w paradnych mundurach na pokładzie; na masztach i linach pozawieszano zapalone latarnie. Zaledwie postawił nogę na pokładzie, rozległ się huk dwunastu ośmiofuntowych dział.
— A to co, do djabła, mój ojcze? — wrzasnął. — Atakują nas... kto?!...
Pleban nie miał nawet czasu odpowiedzieć gaskończykowi, bo zbliżył się doń kapitan otoczony oficerami.
— Panie de Cronstillac — zaczął ze źle ukrywanem wzruszeniem — jesteś pan właścicielem tęgo okrętu z całym ładunkiem... i melduję panu...
Gaskończyk myślał, że stary opój dostał białej gorączki.
— Do djalbła!... — wrzasnął. — Co pan wygadujesz i to jeszcze przed wieczerzą?... Ładnych pan rzeczy narobisz po paru kieliszkach!!
Kapitan skłonił mu się z szacunkiem, wcale nie zwracając uwagi na niezbyt pochlebne przypuszczenie swego nowego pryncypała.
— Mój ojcze — zwrócił się gaskończyik do o. Griffon‘a. — Co to wszystko znaczy?...