Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiesić bez żadnego gadania!
— A ja twierdzę, że lord nie ma racji! — rzekł spokojnie gaskończyk — Stul pysk, kundlu! — ryknął Mortinier, chwytając go za obie ręce.
— Do djabła, nie dotykaj pan szlachcica, bo słono za to zapłacisz! — krzyknął wzburzonym głosem gaskończyk, wyrywając się gwałtownie i sięgając do rękojeści szpady.
— Co, to ma być szlachcic?!...
Bezczelność gaskończyka wprawiła wszystkich w takie osłupienie, że lordowie miniowali się cofnęli.
— Oddaj szpadę, łotrze! — zawołał p. de Chemerant i na czele oficerów postąpił ku oszustowi.
— Zgoda!... Cóż może lew wobec całej psiarni! — westchnął de Cronstillac i z godnością oddał szpadę kapitanowi.
— A teraz, moi panowie — zaczął de Chemerant — powtarzam raz jeszcze, że czcigodny Iord Montinier ma zupełną słuszność: należy tego hultaja obwiesić bez żadnego gadania... jednakże przedtem musi nam wszystko wyśpiewać!
— Racja, racja! — rozległo się kilka głosów. — To może być jakiś szpieg!
— Na tortury go!
— Ech, do djabła! — zaoponował Mortinier. — Nie warto się trudzić z racji jakiegoś włóczęgi! Powiesić i koniec!...
— Rozumujesz pan, jak kundel, który skacze niedźwiedziowi do gardła! — odciął się de Cronstillac.
— Panowie! — przerwał de Chemerant — proponuję, byśmy jednak przesłuchali tego łotra. Jeżeli nie będzie gadał, tortury zmuszą go do tego. Na statku są narzędzia do tego.
— Mylord przejawia doprawdy niezwykłą wielkoduszność! — zauważył gaskończyk.