Strona:PL Sue - Artur.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czyż to jego, czyż to ją, czyż to oboje, ugodziło straszliwe nieszczęście?
Ach! mówiłem sam do siebie, jeśli powierzchowne rysy niezawodzą, w jakimże upajającym Edenie roskoszy musiały żyć te dwie szlachetne istoty! Módz tak żyć z uwielbioném dziecięciem, wśród téj rozkosznéj i głębokiéj samotni, upięknionéj skarbami natury i sztuki! O tyle czuć co jest szczęściem i pięknością, aby się odosobniać śród świata rozlicznych jeniuszy! Módz, gdy głos serca umilknie, poić się w milczeniu tém dumającém zachwyceniem, i zapominać o jednych rozkoszach, przez zbytek innych roskoszy; mówić do siebie jeszcze o miłości szczytnym głosem boskich poetów, wszystkich upłynionych wieków, lub niebiańską harmonią wielkich mistrzów, zachwycającą melodyą, którą ulubiona ręka rozjawia dla twego ucha; porównywać nakoniec doskonałą piękność, którą się uwielbia, niewysłowiony wyraz jéj rysów ze wszystkiemi cudami sztuki, i módz z dumą sobie powiedzieć: Daleko jest piękniejsza!! słowem, módz czerpać bezustannie w tém potrójném źródle poezyi, i widzieć swą miłość, upłodnioną tą niebiańską rosą, rozkwitającą codzień z większym przepychem! Wielbić nakoniec Stwórcę wszech-rzeczy, w szczęśliwości któréj doznajemy, w kobiécie którą ko-