Strona:PL Sue - Artur.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzekłem do Proboszcza: — Gdzie prowadzę te drzwi, łaskawy Panie? czy nie można widziéć tego pokoju?
— Można go widziéć, jeśli... Pan koniecznie sobie tego życzysz, — rzekł mi Proboszcz z pewnym rodzajem bolesnéj niecierpliwości.
— Bez wątpienia, Mości Panie, — odpowiedziałem: gdyż im bardziéj rozpatrywałem się w tém domostwie, tém bardziéj zwiększało się moje zajęcie. Wszystko, aż dotąd wykrywając mi nietylko najwytworniejszą elegancyę, lecz szlachetne nawyknienia do sztuk pięknych i poezyi, pomyślałem, że nigdy umysł pospolity nie byłby obrał ani upięknił w ten sposób swojego siedliska.
— Chciéj więc Pan wejść tam bezemnie, — rzekł Proboszcz dając mi klucz... — Był to jéj... Potém rzekł: — Był to salon przeznaczony do pracy.
Wszedłem.
Pokój ten, widocznie zajmowany zwykle przez kobiétę, pozostał zupełnie w tym stanie, w którym go opuściła ta, co w nim mieszkała: w krosienkach widać było haft zaczęty; daléj harfa przed muzycznym pulpitem, na którym jeszcze leżały nóty; na stoliczku flaszeczka i rozrzucona chustka: książka otwarła leżała przy ko-