Strona:PL Sue - Artur.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ba słyszeć jak pyta, nadawszy się: — Czy znasz Pan pismo hrabiny ***?... margrabiny***?... księżny***?... — A potém mały ten człowieczek pokazuje w istocie wszystkie te listy, które są tylko proźbami bez końca o kwesty, bale, loterye: gdyż wszystkie kobiéty które znam, i którym wskażę go jako ofiarę, obarczają go niemi bez skrupuły i tuzinami.... co go czyni człowiekiem najbardziéj filantropiczno-śmiesznym. — Lecz, — rzekł Pan de Cernay przerywając sobie, — słyszę zajeżdżający powóz, założyłbym się że to du Pluvier; zobaczysz cóś zadziwiającego.
Zbliżyliśmy się do okna, i zobaczyliśmy wjeżdżający na dziedziniec koczyk zaprzężony dość pięknemi końmi, lecz powóz i zaprzęgi obciążone były mosiężnemi ozdobami w jak najgorszym guście; służący przybrani w galonowaną liberyę, wyglądali jak szwajcarowie kościelni: można sobie łatwo wyobrazić jak śmiesznym i dzikim wydawał się ten galowy ubiór, kiedy tylko do znajomego przybywał na śniadanie. Niezadługo Pan du Pluvier wszedł hałaśnie. — Był to człowieczyk niski, gruby, krępy, czerwony jak wiśnia, blondyn, i chociaż mający zaledwie dwadzieścia pięć lat już bardzo łysy, z kociemi i głupowatemi oczami, mówiący jak najgłośniéj, i to jeszcze akcen-