Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jestem, mój ojcze — rzekł kowal, wychodząc z izdebki Garbuski i wchodząc do ojca — chodziłem przymknąć okno w dymniku, którem wiatr kołatał... obawiałem się, żeby cię stukanie nie obudziło.
— Dziękuję ci, moje dziecko, ale nie to mnie przebudziło — rzekł wesoło Dagobert — tylko niepohamowana chęć gadania z tobą... Ach, moje dziecko, trudno staremu ojcu oprzeć się gorączce uciech, uciechy z synem, którego przez lat osiemnaście nie widział...
— Może chcesz, kochany ojcze, światła?
— Nie, nie, to zbytek, mówmy pociemku... tem więcej będę miał uciechy widzieć cię znowu jutro rano... będzie to, jakbym widział cię znów pierwszy raz.
Drzwi izdebki Agrykoli zamknęły się i Garbuska nic już nie słyszała...
Biedna rzuciła się na łóżko tak, jak była w ubraniu, aby czuwać całą noc nad Agrykolą.
Jednak pomimo żywego niepokoju o jutro, oddawała się czasem melancholijnym marzeniom; porównywała rozmowę, jaką miała dopiero co, pocichu, w nocy, z tym, którego skrycie kochała, z rozmową, jakąby z nim prowadziła, gdyby się jej dostała w udziale piękność, gdyby tak była kochaną, jak ona kochała, miłością czystą, poświęcającą się...
Lecz myśląc znowu, że nigdy nie miała poznać zachwycających słodyczy podzielanego uczucia, szukała pociechy w nadziei, że jest dla Agrykoli użyteczną.
Skoro zaświtało, Garbuska wstała pocichu i zeszła po schodach jak najostrożniej, aby zobaczyć, czy niema jakiego niebezpieczeństwa dla Agrykoli.