Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozumieć, podobna religja mogła zakwitnąć w takim kraju, w którym, jak w Indjach, gnieździ się najokropniejsze, najbardziej poniżające niewolnictwo. Taka religja nie jest niczem innem, jak tylko doprowadzoną do ostatecznego stopnia nienawiścią względem rodu ludzkiego.
Na osobliwszą uwagę zasługuje fakt, że w tem stowarzyszeniu węzeł tajemniczy łączy wszystkich członków pomiędzy sobą, oddalając ich od innych ludzi; dusiciele mają swoje prawa, swoje zwyczaje; wspierając swych towarzyszy, dopomagają jeden drugiemu, gotowi życie poświęcić dla współbraci; lecz niema dla nich ani ojczyzny, ani rodziny, zależą ani od ponurej, niewidomej, tajemniczej władzy, której posłuszni są bezwarunkowo, ślepo, i z woli jej rozpraszają się w różne strony, ażeby „robić trupy“.
Przez chwilę więc wszyscy trzej pozostali w głębokiem milczeniu.
Księżyc nie przestawał przyświecać, a przy bladem jego świetle malowały się wielkie cienie okazałych zwalisk, gwiazdy błyszczały na niebie, coraz to szybko przebiegając, niknęły; mały wietrzyk szeleścił gęstymi liśćmi bananów i palm.
Postument olbrzymiego posągu wspierał się na szerokich flizach, na wpół pod gęstymi krzakami ukrytych.
Nagle jeden z tych flizów zdawał się zapadać.
Bez żadnego hałasu zrobił się otwór, a z niego do połowy ciała wyszedł mężczyzna w mundurze, obejrzał się uważnie wokoło siebie i słuchał.
Widząc, jak światło lampy, z budy wychodzące, migotało w trawie, wrócił się, dał znak, a wtem on i dwaj żołnierze wyszli w największej cichości, ostrożnie po schodach z owego podziemia i skradali się między ruinami.
Przez jakiś czas poruszające się ich cienie podały na część murawy, oświeconej światłem księżyca, potem znikły za ścianą zwalisk.