Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obudzić go nie mogło, sprawiało jednak na nim przykre wrażenie.
Dusiciel, nie spuszczając go z niespokojnego i pałającego oka, nie zaprzestawał swoich manewrów, wykonywał je tak cierpliwie i zręcznie, iż Dżalma, ciągle śpiący, a nie mogąc już dłużej znieść niemiłego uczucia, którego przyczyny nie pojmował, machinalnie sięgnął do twarzy, jakgdyby chciał uwolnić się od dokuczania owadu; lecz brakło mu sił, i prawie natychmiast ręka jego ociężała, bezwładna, opadła mu na piersi...
Dusiciel, widząc, że tym sposobem zbliża się już do swego celu, powtarzał macanie powiek, czoła i skroni, równie delikatnie i zręcznie.
Wtedy Dżalma, nie mogąc już tego znieść, ale snem znużony, i pewno nie chcąc albo też nie mogąc podnieść ręki do twarzy, odwrócił głowę, która bezwładnie opadła na prawe ramię, jakby starając się uchronić od doznawanego drażnienia.
Gdy się to dusicielowi udało, łatwo już mógł dopiąć swego zamiaru.
Ażeby jednak mocniej uśpić Dżalmę, którego sen stał się lżejszym, zaczął naśladować ogromnego nietoperza, i jakby skrzydłami machał ostrożnie rozciągniętemi rękami nad pałającą twarzą młodego Indianina.
Uczuwszy niespodziewany, a wśród takiego upału tak miły chłód, Dżalma wypogodził twarz; pierś jego uniosła się, nawpół otwarte usta odetchnęły przyjemnym powiewem chłodnego powietrza i zasnął tem mocniej, że go już nic nie drażniło.
Znaki, zapowiadające burzę, stawały się coraz groźniejsze, zapach siarki wzmagał się; chwilami liście, poruszone elektrycznemi powiewy, szeleściały na gałązkach, to znów następowała ponura cisza.
Wtem błyskawica czerwonawem, niebezpiecznem światłem oświeciła cieniste sklepienie drzew, pod które-