Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co tu gadać! Papiery!
Na szczęście zjawiła się niespodziewana pomoc.
Sieroty, coraz bardziej niespokojne, i słysząc głos jego za drzwiami, wstały i ubrały się tak, iż w chwili, gdy burmistrz mówił porywczym głosem:
— Co tu gadać! Papiery!
Róża i Blanka, trzymając się za ręce, wyszły z izdebki i pokazały się w sieni.
Na widok tych dwóch zachwycających twarzyczek, których wdzięk podniósł jeszcze ubogi ubiór żałobny, burmistrz powstał zdziwiony.
Z własnego natchnienia, obiedwie siostry, wziąwszy za za ręce Dagoberta i przytuliwszy się do niego, patrzyły na burmistrza oczyma zarównie niespokojnemi, jak i niewinnemi.
Stary, okazałej postaci żonierz, przedstawiający, iż tak powiem, swemu sędziemu dwoje niewinnych dzieci, stanowił obraz tak piękny, iż burmistrz, mimo woli, uczuł litość na ten widok: spostrzegł to Dagobert i, postąpiwszy nieco, trzymając wciąż dwie sieroty za ręce, rzekł z uczuciem:
— Oto dwie sieroty, panie burmistrzu. Czyż to nie najlepszy mój paszport?
Mówiąc to, skołatany tylu bolesnemi wrażeniami, Dagobert nie mógł się wstrzymać od łez.
Burmistrz lubo z natury popędliwy i podrażniony przebudzeniem z pierwszego snu, uczuł się wszakże wzruszonym. Osądził, że człowiek, mający takie towarzyszki podróży, zasługuje na zaufanie.
— Biedne dzieci... — rzekł, z politowaniem — sieroty tak młode... a zdaleka przybyły...
— Zdaleka, panie burmistrzu. Już dłużej niż miesiąc jesteśmy w podróży... Czy to nie dość trudów dla dzieci w tym wieku... Dla nich to żądam łaski i pomocy pana... dla nich, na które spadają dziś wszystkie nieszczęścia,