Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach! mój bracie — dodał Gaibrjel, aż do łez wzruszony, wskazując na maksymy, na ścianach porozwieszane — co za fałszywy kierunek nadano słowom świętym. Tu są myśli zemsty, wzgardy, śmierci, rozpaczy, kiedy przeciwnie słowa Chrystusa tchnęły pokojem, przebaczeniem, miłością i nadzieją...
— Oh! wierzę ci, mój księżę... — zawołał pan Hardy w słodkiem uniesieniu — wierzę ci i muszę wierzyć.
— Oh! mój bracie!... — odrzekł Gabrjel, coraz mocniej wzruszony — mój bracie!... wierz, że Bóg zawsze jest dobry, zawsze litościwy, zawsze kochający ludzi; wierz w Boga, który ubolewa nad swemi dziećmi. Nie potrzebuje on naszego poniżenia i nieczynności!... Nie, nie tak Bóg nie chce!... Wstań, mój bracie... — dodał Gabrjel biorąc serdecznie za rękę pana Hardy, który powstał, jak gdyby posłuszny był szlachetnemu magnetyzmowi — wstań... bracie mój, wszyscy robotnicy błogosławią cię i wzywają; porzuć ten grób... chodź... chodź na otwarte powietrze... na otwarte słońce... porzuć to duszące powietrze, a idź na zdrowe, ożywiające, pełne swobody; porzuć to ponure więzienie, a chodź do mieszkania, ożywionego śpiewami robotników; chodź, chodź do tego ludu pracowitych robotników; otoczony przez ich matki, dzieci, starców, witających cię z płaczem radości, gdy powrócisz, tam zmartwychwstaniesz, tam się znowu odrodzisz; wtedy uczujesz, że Bóg cię wybrał dla niesienia szczęścia bliźnim.
— Gabrjelu... prawdę mówisz... tobie to... Bogu... winni będą nasi robotnicy powrót swego dobroczyńcy — zawołał Agrykola, rzuciwszy się w objęcia Gabrjela i z rozczuleniem do serca go przyciskając. — Ah! teraz się już niczego nie lękam... znowu odzyskamy pana Hardy, naszego dobroczyńcę!
— Tak, słusznie mówisz; jemu to winien będę, jemu zacnemu, według chrześcijańskiego ducha, kapłanowi, winien będę moje zmartwychwstanie... tu bowiem żywcem