Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy nie dałem wam ich... do schowania?
Zamiast mu odpowiedzieć, Rózia i Blanka, przerażone jego bladością, pełnym rozpaczy wyrazem twarzy, krzyknęły ze strachu:
— Oh mój Boże... mój Boże... ty nas... przerażasz, — mówiła Rózia.
— Macie je... powiedzcie tak lub nie? — zawołał piorunującym głosem, nieszczęśliwy, żalem obłąkany. — Bo, jeżeli nie... pierwszy nóż, jaki mi się nadarzy... utopię w sobie!
— Przebóg! ty, tak dobry... przebacz nam, jeżeliśmy ci wyrządziły jaką przykrość...
— Ty nas tak kochasz... ty nam nic złego zrobić nie zechcesz...
To mówiąc, sieroty zaczęły płakać, wyciągać błagalnie ręce do żołnierza. Ten, nie widząc ich, patrzał na nie obłąkanem okiem; potem, gdy pierwszy szał minął, rzeczywistość ze wszystkiemi swemi okropnemi skutkami stanęła mu w myśli, złożył ręce, upadł na kolana przed łóżkiem sierot, wparł na niem czoło, i, pośród łkań przejmujących, bo i ten żelazny człowiek płakał, te tylko słychać było przerywane słowa:
— Przebaczcie... przebaczcie... nie wiem... Ach! co za nieszczęście!... co zą nieszczęście! przebaczcie...
Na ten wybuch żałości, której przyczyny nie pojmowały, a która w takim, jak Dagobert, człowieku straszną być musiała, obie siostry objąwszy rękami siwą głowę starca, wołać zaczęły głosem przerywanym szlochami.
— Ale spojrzyjże na nas! powiedz nam, co cię martwi... To nie my?
Głośne stąpanie dało się słyszeć na wschodach.
W tej chwili rozległo się szczekanie Ponurego, który pozostał za drzwiami.
Im bliżej słychać było stąpanie, tem mocniej pies szczekał; wreszcie gotów już był rzucić się na nadcho-