Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pan, czy po ostatniej mojej bytności Wielebny Ojciec Rodin miał znowu napady maligny?
— Tak, proszę Waszej Wysokości, tej nocy cierpiał na nią najmniej przez półtorej godziny.
— Czy też pamiętałeś pan, jak mu to polecono, zapisywać wszystkie słowa, które wtedy gadał?
— Tak, proszę Waszej Wysokości; oto są notatki, jakie mi kazał zrobić Wasza Wysokość.
To mówiąc, pan Anioł-Modest Rousselet wyjął z szufladki papiery i podał je kardynałowi.
Ta część rozmowy pana Rousselet z księdzem kardynałem toczyła się w oddaleniu od przepierzenia, tak, iż Rodin nic nie mógł słyszeć.
Odebrawszy od pana Rousselet spis słów, wyrzeczonych przez Rodina w malignie, kardynał okazywał wielką ciekawość, chcąc dowiedzieć się, co on zawiera. Prędko przeczytawszy, zmiął papier w ręku i rzekł, bynajmniej nie ukrywając złości:
— Zawsze słowa bez związku i znaczenia... prawdziwie, myślałby kto, że ten człowiek nawet w obłąkaniu umie panować nad sobą i jeżeli prawi głupstwa, to chyba wcale nic nie znaczące.
— Wprowadzisz mnie pan do ojca Rodina — rzekł prałat po chwilowem milczeniu.
— Gotów jestem na rozkazy Waszej Wysokości — rzekł pan Rousselet, nisko się kłaniając.
I wszedł do przyległego pokoju.
Sam pozostawszy, zamyślony kardynał mówił do siebie.
— Zawsze tegoż samego jestem przekonania. Podczas nagłego napadu cholery, jakiemu uległ... zdawało się Ojcu Rodinowi, że został otruty; a więc knuł coś bardzo niebezpiecznego i dlatego tak się wszystkiego lękał. Czyliżby więc słuszne były nasze podejrzenia? Czyliżby silnie a skrycie działał, jak się tego obawiamy, i znakomite osoby w Rzymie... ale w jakimże celu? Otóż właśnie trudno było tego dociec, gdyż jego wspólnicy nader wiernie