Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zarejestrowałem ich jednak między wytwory wyobraźni, lecz przechowałem jako drogocenne wspomnienie.
Wieczór miałem smutny lecz spokojny. Nie pracowałem, tylko przechadzałem się po pokoju, spoglądając od czasu do czasu na zegar. Wreszcie zbliżyła się godzina dziewiąta i ze zgrozą myślałem o ostatniej długiej godzinie, która mi jeszcze zostawała. Wydawała mi się ona wiekiem i nie wiedziałem, jakby ją sobie skrócić. Nie wybrałem samotności; narzucono mi ją a teraz nienawidziłem jej jako musu; czułem potrzebę wyrwania się z tego — pragnąłem usłyszeć muzykę, coś z tych wielkich, największych, którzy przeszli cały ból życia — zwłaszcza stęskniłem się do Beethovena i począłem przypominać sobie ostatni motyw sonaty księżycowej — on bowiem był dla mnie najwyższym wyrazem ludzkich pragnień, wyzwolin, wyrazem, którego żadna pieśń słów nie dosięgła.
Zmrok zapadł, okno było otwarte, kwiaty na stole w pokoju jedynie przypominały mi, że to było lato, gdy tak stały w kręgu światła lampy milczące, nieruchome, wonne:
Wtem posłyszałem wyraźnie i dokładnie jakoby z sąsiedniego pokoju wspaniałe Allegro z sonaty księżycowej, rozwijające się jak olbrzymi fresk. Widziałem i słyszałem jednocześnie lecz niepewny czy to była halucynacya; czułem drżenie, jakie owłada człowiekiem przed czemś niewytłumaczonem. Muzyka dochodziła z sąsiedniego domu, z mieszka-