Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naturalne i że nasze wieczorne schadzki z nim ustaną niebawem, co było logicznem następstwem tego wielkiego faktu, chociaż, żegnając się, we drzwiach jeszcze upewniał mnie, że dla mnie będzie zawsze w domu wieczorem do wpół do ósmej. Polecił mi wejść i czekać, gdybym go jeszcze nie zastał; klucz będzie zostawiał na szafie w sionce.
Minęły trzy wieczory, czwartego zaszedłem do niego o wpół do siódmej dla przekonania się, czy będzie w domu. Wyszedłszy już na schody, spostrzegłem się, że zapomniałem popatrzeć, czy się świeci w jego pokoju, jak to zwykle czynię. We drzwiach napróżno szukałem klucza. Przypomniałem sobie, że ma być na szafie, gdzie i ja zwykle kładłem go przed trzydziestu laty, wziąłem go więc stamtąd i wszedłem do swojego pokoju, zupełnie jak ongi.
Była to dziwna chwila. Nagle przeniosłem się w czasy mojej młodości; czułem dręczący ucisk nieznanej przyszłości, jak gdyby czyhał tu na mnie — doświadczałem tego niemal szału nadziei, wybiegania myślą w przyszłość, pewności zwycięztwa i zaniku odwagi, przeceniania swoich sił i niedoceniania własnych zdolności.
Usiadłem na krześle, nie zaświeciwszy lampy, gdyż uliczna latarnia, ta sama, która przyświecała mojej nędzy, rzucała skąpe blaski na pokój i znaczyła krzyż ramy okien na tapetach w cieniu będących.