Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłogi usłyszałem w końcu szepty i pomrukiwania ludzi nie mogących zasnąć aż het po północy. Poczem wbrew zwyczajowi znów zapanowała cisza. Z ulicy nawet nie dochodził żaden głos ani policyanta nie było słychać, który zwykł był odbywać straż nocną.
Zegar na wieży wybił pierwszą... drugą. Wtedy skoczyłem z łóżka, zbudzony jakimś hałasem w pokoju zmarłego. Dały się stamtąd słyszeć trzy uderzenia. Trzy! Wiedziałem zaraz, że ten człowiek był w letargu i nie chciałem być świadkiem sceny zmartwychwstania, lecz zgarnąłem swoje rzeczy i zbiegłem na dół, gdzie mieszkał mój znajomy. Przyjął mnie z odpowiednim humorem i pozwolił przespać się na sofie do rana.
Po raz pierwszy począłem zastanawiać się nad codziennym fenomenem śmierci, który jest tak prosty a przecież wywira tajemny wpływ nawet na najbardziej lekkomyślnych.
(Mój znajomy, który widocznie pozostając pod wpływem moich myśli grał dotąd same poważne rzeczy, w tem miejscu przeszedł w ton bardzo wesoły).
Dźwięki te niejako wypchnęły mnie z ciasnej izdebki, uczułem ochotę rzucenia się przez podwójne okna w świat. Odwróciłem głowę i wzrok po za plecami grającego zapuściłem w stronę okien a że rolet w nich nie było wybiegło moje spojrzenie aż