Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miona i słaniając się pod ciężarem, wywlokłem poza obręb domów. Tu spojrzałem mu w twarz. Była okropna. Wyszłe z orbit oczy miały wyraz piekielnego przerażenia, naprężone jak struny ścięgna zdawały się pękać od wysiłku; skóra poparzona w straszliwy sposób odpadała płatami od mięsa — na szyi widniały ciemnosine odciski bezliku palców. Z ust rozwartych szeroko, wystawał język czarny, mięsisty, obrzmiały...
Oglądnąłem się bezradnie wokoło, nie wiedząc jak przenieść zwłoki do namiotu. Wtem przypomniałem sobie starego Pumę, który zapewne spał w swym szałasie. Zostawiłem trupa na murawie pod grupą drzew, a sam poszedłem obudzić starca i poprosić o pomoc. Zastałem wodza w jego liściastym wigwamie poza wsią w głębokiem uśpieniu. Zbudzony zrazu nie rozumiał o co chodzi, lecz gdy mu opowiedziałem zdarzenie dogorywającej już nocy, gdy przedstawiłem w całej prawdzie świętokradczy czyn Bena, twarz Indjanina przybrała wyraz tak bezbrzeżnej rozpaczy, że mimowoli cofnąłem się przed tym bezmiarem cierpienia i bólu. A Puma, wydawszy z swej starczej piersi głos podobny do skargi kruka, wybiegł z szałasu ku osadzie.
Na pomoc jego liczyć nie było można.
Powróciłem do zwłok Headinga i z trudem zawlokłem je pod najbliższe wzgórze. Tu wykopałem grób, by pogrzebać z brzaskiem dnia nieszczęśliwego towarzysza wyprawy.