Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślady oparzelin na rękach, piersi i twarzy. -— One nie duszą, lecz pieką.
— To dziwne — zauważyłem. — Gdyśmy przed dwoma tygodniami włóczyli się po osadzie, nie czułem ani śladu gorąca.
— Hm... i ja także. Dopiero dzisiaj... Jakiś przeklęty kierunek wiatru, czy zmienione składniki paliwa. Do djaska! Masz oliwę?
— Zapas w namiocie nie tknięty.
— Muszę wetrzeć porządnie w skórę, bo piecze djabelnie. Wyliżę się za parę dni, ale potem! — Podniósł pięść ku dymom:
— Zobaczymy, kto ustąpi!
I poszliśmy do namiotu, gdzie Ben opatrzył swe rany.
Tego dnia i przez kilka następnych Heading wypoczywał i zalewał oparzone miejsca oliwą. Sądziłem, że wypadek odstraszy go od dalszej eksploatacji w obrębie osady i że wrócimy do starego obozowiska; lecz zawiodłem się. Heading postanowił przeprowadzić swoją wolę za wszelką cenę. Chciwość i jakiś fatalny upór opanowały go bezwzględnie i po upływie tygodnia, głuchy na moje prośby, ruszył z siekierą i łopatą ku chatom. Lecz zaledwie dotknął ostrzem zrębów domu, wszczął się wśród dymów nerwowy ruch i w paru sekundach włochate kłęby poczęły łączyć się w groźne zrzeszenia z wyraźną orjentacją w stronę niszczonego budynku.
Natychmiast ostrzegłem Bena donośnym gwizdem.